25 listopada 2012

Rozdział siódmy. Nouis.



 Drodzy Parafianie!
Dostałam dzikiej weny i rozdział jest dwa razy dłuższy niż teoretycznie powinien. Mam nadzieję, że wam się spodoba - miałam mnóstwo frajdy przy pisaniu go. Enjoy and comment, dear readers!


Niall
-Louis, wszystko ok? – spojrzałem na niego z troską. – Masz cienie pod oczami.
-Nic dziwnego, nie spałem pół nocy – z roztargnieniem potarł powieki palcami.
-Dlaczego?
-Nie wiem. Nie mogłem zasnąć, a potem śniło mi się, że będę mieszkał z nauczycielką geografii.
Uśmiechnąłem się cierpko.
-Wyszła z telewizora? – zainteresowałem się.
-Pudło, mój drogi. Z mikrofali.
-Pomysłowe. I co było dalej?
-Wyciągnęła walizkę z piekarnika i powiedział, że się wprowadza. Obudziłem się z krzykiem.
Uwielbiałem te nasze rozmowy. W większości nie miały żadnego sensu i brzmiały dość surrealistycznie, ale i tak je kochałem. Brzmienie jego głosu, kiedy z najwyższą powagą opowiadał kolejną bzdurę… Jego oczy, które nigdy nie przestawały się uśmiechać… Jego usta, które często przygryzał, myśląc nad wystarczająco ciętą odpowiedzią…
Pani Pierce jeszcze nie było. W naszej drogiej szkole nauczyciele nie mieli w zwyczaju zjawiać się punktualnie.
Dlatego Tom mógł swobodnie wydzierać się na Chris’a – klasowego prymusa. Przynajmniej ja go tak w myślach nazywałem. Dla innych był po prostu tym kujonem, Holt’em.
-Miałeś mi podpowiadać, kretynie! Przez ciebie dostanę kolejną pałę!
-Debil! – poparł go Mark.
-Masz przejebane! Już nie żyjesz! Przez ciebie nie zdam!
Zwykle nie angażowałem się w takie sytuacje, ale teraz nie mogłem wytrzymać. To było tak jawnie niesprawiedliwe, że wstałem i zawołałem:
-Tom, weź się ogarnij! Chris siedział trzy ławki od ciebie, co niby mógłby zrobić? To nie jego wina, że tobie nie chciało się nawet własnej ściągi zrobić.
-A ty się nie odzywaj! – wrzasnął Thomas, czerwony i coraz bardziej wkurzony. – Pedałem jesteś, więc zamknij mordę!
Zastygłem. Jednym zdaniem chłopak zniszczył to, co budowałem prawie od miesiąca. Wyciągnął na światło dzienne to, co tak bardzo starałem się ukryć przed Louis’m. Nie miałem pojęcia, jak to teraz naprawię.
Chwyciłem swój plecak i wypadłem z klasy. Wybiegłem ze szkoły i skierowałem się w pierwszą lepszą boczną uliczkę. Nie obchodziło mnie, dokąd zmierzam. Po prostu chciałem uciec od wszystkiego, a w szczególności od siebie. Zbudowałem przyjaźń na kłamstwie i teraz ponosiłem tego konsekwencje. Lou już nigdy mi nie zaufa, nie po czymś takim.
W końcu zatrzymałem się, bo ulica kończyła się ślepym zaułkiem. Usiadłem na niskim murku i oparłem brodę na dłoni. W tym momencie nie miałem siły absolutnie na nic. Ani na powrót do szkoły, ani do domu. Nie miałem też ochoty włóczyć się po mieście, jak zawsze, kiedy miałem problem. Po prostu siedziałem. Po mniej więcej kwadransie przestałem czuć cokolwiek, jakby ktoś wyłączył moje emocje. Pierwszy raz doświadczyłem czegoś takiego. Nie potrafię opisać, jaką ulgę poczułem. Nic nie było ważne, wszystko odpływało. Jak w transie podniosłem z chodnika kawałek szkła i zrobiłem małe, lecz głębokie nacięcie w miejscu między kciukiem a palcem wskazującym.
Cholera, chciałem tu mieć tatuaż – pomyślałem nagle i roześmiałem się histerycznie. Zanosiłem się śmiechem, pochylony do przodu. Otarłem twarz dłonią, przez co krew ubrudziła mi policzek i usta. W końcu uspokoiłem się znowu wpatrzyłem w przestrzeń.
-O Chryste, wyglądasz jak wampir – usłyszałem cienki głosik. Ze dwa metry ode mnie stała dziewczynka, mająca na oko 10 lat. Blond włosy zaplotła w dwa warkoczyki, a niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z powagą. Podeszła i usiadła obok mnie.
-Kim jesteś? – spytałem, zszokowany.
-Mieszkam obok – odpowiedziała wymijająco, oglądając moją rękę. – Ależ będziesz miał seksowną sznytę.
-Zapewne.
-Czym zrobiłeś?
-A szkiełkiem – byłem w takim stanie psychicznym, że rozmowa o cięciu się z 10-latką nie wydawała mi się niczym dziwnym.
-Tym? – wskazała na zakrwawiony odłamek leżący obok mojego buta..
-Tym.
-Będzie ci się paprać – stwierdziła. – Chcesz jechać do szpitala? Tu niedaleko jest przystanek autobusowy, wiem jak dojechać. Mama mnie tam kiedyś zabrała, jak spadłam z roweru.
-Nie, poradzę sobie.
-Jak chcesz. Jestem Sheilla, a ty?
-Niall. Gdzie jest twoja mama?
-W pracy, a gdzie?
-A czemu nie ma cię w szkole?
-Bolało mnie gardło rano. Niall, wiesz co?
-Co?
-Pójdziesz ze mną do domu i ja ci przemyję tę rękę.
-A umiesz?
-Nie.
-To jak zamierzasz tego dokonać, hm?
-Metodą prób i błędów! – oznajmiła radośnie i zaczęła mnie ciągnąć za zdrową dłoń. – No chodź.
-Sheilla, co by powiedziała twoja mama, gdyby dowiedziała się, że zapraszasz nieznajomych do mieszkania?
-Zaczęłaby się śmiać i powiedziała, że zachowuję się jak prawdziwa córka hipiski. Zresztą nie jestem sama, Estelle jest w domu. To moja siostra.
Rozbawiony, wstałem i poszedłem za dziewczynką. Mieszkała kilkadziesiąt metrów dalej. Otworzyła drzwi własnym kluczem i zawołała:
-Elle! Wróciłam! Mam dla ciebie ofiaaaarę!
O kurwa.
-Żartowałam – roześmiała się perliście.
Z pokoju po lewej stronie korytarza wyszła dziewczyna, jakieś 16, może 17 lat. Miała ciemne włosy spięte w kok na czubku głowy, ubrała się na czarno, w koszulkę z Metallic’ą i rurki. Nadgarstek zdobiła pieszczocha z podwójnym rzędem ćwieków. Zmierzyła mnie wzrokiem.
-Na nowego chłopaka mamy nie wyglądasz. Sheilla, to twój kumpel?
-Dokładnie – wyszczebiotała dziewczynka. – Rozwalił sobie rękę o szkło. Możesz mi powiedzieć, gdzie mama chowa wodę utlenioną?
-W szafce nad zlewem. Wiesz co, może lepiej ja go opatrzę, co?
-Jesteś aniołem, El.
-Aniołem Śmierci, chciałaś powiedzieć.
Przeszła kilka kroków, i stanęła pół metra ode mnie.
-Estelle. Witaj w wariatkowie.
-Niall. – podałem jej rękę. Całe szczęście, że rozwaliłem sobie lewą.
-Chodź.
Udaliśmy się do kuchni, dziewczyna wyjęła wacik i wodę utlenioną. Zaczęła przemywać moją dłoń.
-Nie krzycz, błagam. Głowa mnie boli. Możesz się rozpłakać, byle cicho.
Piekło jak cholera, ale nie wydałem żadnego dźwięku.
-Obawiam się, że bandaży nie ma na składzie. Potrzebujesz jeszcze czegoś?
-Nie, dzięki. Zaraz się zmywam, tylko umyję twarz – podszedłem do zlewu.
-Nie idź, proszę! – Sheilla uwiesiła się mojego ramienia.
-A która jest?
-Dopiero wpół do dziesiątej,
Hm, lekcje kończyłem o trzeciej, miałem mnóstwo czasu.
-Możesz zostać na herbatę – zaproponowała Estelle.
-Dzięki. Nie bardzo mam gdzie się podziać. Zwiałem z szkoły.
-Ooooch, niegrzeczny chłopiec.
-A ty?
-Mnie mama uczy w domu. Wiesz, eksperymentalnie. Dwie dziewczynki, jedna wychowana tak, druga inaczej. Potem ma zamiar napisać o nas książkę. Jestem próbą doświadczalną, czujesz?
-Niefajnie.
Elle krzątała się po kuchni, wciąż mówiąc.
-W ogóle, nasze życie, to jest moje i Sheill jest strasznie pokręcone. Kiedy mama miała 17 lat, wybrała się do hipisowskiej komuny. Było bardzo fajnie, poznała bardzo miłego chłopaka, który zrobił jej dziecko. Kompletnie go nie kojarzy, bo była troszeczkę na haju. Pamięta tylko, że miał brodę. Fajna wskazówka dla dziewczynki, która chce cos wiedzieć o ojcu, ale nie narzekam. W sumie miałam szczęśliwe dzieciństwo. Mama uczyła mnie w domu, o ile znalazła czas pomiędzy pracą a licznymi chłopakami. Z jednym takim zaszła w ciążę. Kompletny dupek. Sama nie wiem, dlaczego Sheilla jest w porządku, naprawdę nie miała po kim odziedziczyć fajnych genów. Luke zjawia się tu raz na kwartał, wręcza mi kasę, a swojej córce kolejną lalkę Barbie. Rozlicza się z alimentów i znika.
-Nie znoszę tych lalek – wtrąciła dziewczynka.
-Tak, są okropne. Ostatnio nakręciłyśmy z nimi wywiad. Jedna była anorektyczką, druga alkoholiczką, jeszcze inna narkomanką… W sumie z tuzin kilkuminutowych filmików. Są cholernie zabawne. Sheill zadaje pytania, a ja odpowiadam.
-Dam ci fejsa, prześlesz mi – zaproponowałem.
-Dobry pomysł. Nazwisko?
-Horan. Niall Horan.
-Boże, nazywasz się normalnie. Ale ci zazdroszczę. Serio, Estelle? I tak dobrze, że nie nazwała mnie Shannon.
-Przecież to rzeka w Irlandii – zdziwiłem się.
-No właśnie. Problem w tym, że nazwa pochodzi od jakiejś celtyckiej boginki. Mama ma zajoba na punkcie Celtów. Czasem mnie przeraża.
-A czym się zajmuje? – zainteresowałem się.
-Pracuje w biurze matrymonialnym. Kojarzy pary za pomocą jakiejś metody zen. Kompletne bzdury moim zdaniem, ale ludzi to jara i podobno się sprawdza.
Paplała dalej, z beztroską zabarwioną sporą dawką ironii. Słuchając jej opowieści wypiłem szklankę herbaty, zjadłem kilka ciastek i przesiedziałem dość długo. Dowiedziałem się na przykład, że Estelle stylizuje się na metala głównie po to, żeby zdenerwować mamę. W przyszłości zamierza wychować Sheill na swój obraz i podobieństwo. Małą to bawi, a każda droga buntu jest dobra.
-Spróbuj – uśmiechnęła się. – Puszczanie black norwegian metal na cały regulator działa zawsze. Na każdego. Naprawdę.
-Wierzę.

22 listopada 2012

Liebster Awards



Cóż, zostałam nominowana do Liebster Awards przez http://www.i-hate-you-and-love-you.blogspot.com/
za co bardzo dziękuję. Jak prawdopodobnie wiecie, odpowiada się na 11 pytań, potem typuje 11 blogów i im zadaje się pytania. Nominację przyznaje się za dobrze wykonaną robotę.
Pytania do mnie:

1.Jak zaczęła się twoja przygoda z One Direction? Jak ich poznałaś?
1D poznałam dzięki mojej przyjaciółce Marcie i na początku miałam do nich stosunek raczej krytyczny. Potem zmieniłam zdanie, aczkolwiek nadal (tutududum!) nie jestem Directioner i raczej nie zanosi się na to, żebym nią była. Podoba mi się wizerunek sceniczny chłopaków i co, to sobą prezentują. Jednakże podejrzewam, że spora część ich zachowań może być tym, co każą im robić menadżerowie. Zatem nie jaram się tym tak bardzo. (Chociaż przy ,,Kochamy was" się rozpłynęłam.) Poza tym ich muzyka jest w porządku, ale jakoś mnie specjalnie nie porywa. Wolę cięższe brzmienia. 

2. Czy wydarzyło się w twoim życiu coś takiego, że gdybyś mogła cofnęłabyś czas? Nie musisz wgłębiać się w szczegóły jak nie chcesz. 
Hm, wydarzyło się. Najchętniej wycięłabym swoją wakacyjną miłość (sprzed roku z kawałkiem) z życiorysu. Zachowywałam się idiotycznie.

3. Jaka według ciebie jest definicja przyjaźni?
Moim zdaniem przyjaźń to coś, czego nie da się zdefiniować. Aczkolwiek zauważyłam, że im lepsze przyjaciółki, tym bardziej są dla siebie okropne (ja i moje przyjaciółki w kółko się bijemy i obrażamy, ale nikt nie ma z tym problemu).

4.Czy gdyby twój partner nie akceptowałby twoich przyjaciół zerwałabyś z nimi kontakt? 
Well, nie mam partnera, więc nie jestem pewna. Ale raczej tak. Jeżeli nie lubiłby mojej paczki, to raczej nie potrafiłby się dobrze dogadać również ze mną.

5. Zima czy Lato? Czemu?
Jasne, że lato. Uwielbiam wakacje, słońce i spanie do późna. Lato oznacza kolonie (mniej lub bardziej imprezowe) i spotykania z przyjaciółkami all day all night.



6.Jak wyglądałby wymarzona randka?
Nie mam jakichś specjalnych wymagań. Chociaż... Mógłby być koncert Green Day'a. 



7.Jaki przedmiot według ciebie mógłby być wycofany ze szkoły?
Wychowanie do życia w rodzinie. Jest idiotyczne, u mnie w szkole gramy w gorące krzesła. Ewentualnie pani opowiada nam, jak to homoseksualne lobby jeżdżą na platformach i chcą nas wszystkich przecwelić (nooo, słowa przecwelić nie używa).



8.Czy uważasz się za osobę tolerancyjną?
Tak, jestem tolerancyjna. Nie mogę być inna, skoro sama chodzę w 20-dziurkowych glanach, noszę sznurówki na szyi i pieszczochę. Że o czapce z przyszytą koroną nie wspomnę.



9.Twoje marzenie?
Chciałabym, żeby ludzie przestali jeść zwierzęta. Sama jestem wegetarianką już z rok  i bardzo sobie chwalę tę dietę. 



10.Czego w sobie nie lubisz, a co uważasz za swój atut?
Hm. nie lubię w sobie rumieńca (w kółko robię się czerwona) i niemożności skupienia się na jednej rzeczy. Z swój atut uważam oczy i nieskrępowaną inwencję twórczą.

11.Z kim z osób nieżyjących chciałabyś się spotkać?
 Z John'em Lennon'em. Uwielbiam go, jest moim autorytetem - na tyle, na ile to możliwe. 



Moje pytania:
1.Czy uważasz, że jesteś ,,inna od innych"? Jeśli tak, to dlaczego?
2.Gdybyś mogła zmienić jedną rzecz w swoim życiu, co by to było?
3.Wymarzone miasto, w którym chciałabyś mieszkać?
4.Grasz na czymś?
5.Co najbardziej denerwuje się u drugiej osoby?
6.W przyszłości stawiasz na stabilizację czy spełnianie marzeń?
7.Ukochane jedzenie?
8.Wierzysz w przyjaźń damsko-męską?
9.Ulubiony miesiąc?
10.Czy spotykasz się z nietolerancją z powody swoich poglądów?
11.Gwiazdka czy Wielkanoc?

Typuję blogi:
 http://one-shots-idmwia.blogspot.com/

http://beforeyouleavemetoday1d.blogspot.com/

just-know-that-i-will-remember-you.blog.onet.pl

http://becausetruelovecannothide.blogspot.com/







http://love-is-equal-to.blog.onet.pl

18 listopada 2012

Rozdział szósty. Zarry.



Budzik zadzwonił bez uprzedzenia, wrednie wyrywając mnie z zajebistego snu o… Nooo, z zajebistego snu po prostu. Wyłączyłem go z głębokim westchnieniem i zerknąłem na wyświetlacz telefonu. Nowa wiadomość od Zayn. W tempie ekspresowym przeczytałem krótki tekst: Cześć słońce. Miłego dnia :*
Odłożyłem komórkę i uśmiechem od ucha do ucha i w stanie zaawansowanego rozanielenia zszedłem na dół. Ciotka stała przy kuchence i mieszała coś w garnku. Spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi.
-Ćpałeś?
Pokręciłem głową.
-Zayn do mnie napisał – włożyłem palec do dołeczka w policzku.
-Aha – powiedziała ze zrozumieniem. – A co?
-Życzył mi miłego dnia – bezładnie opadłem na krzesło.
Roześmiała się.
-Masz minę, jakby co najmniej ci się oświadczył.
-Nie, tego nie zrobił.
-Cóż, wszystko przed tobą. Chcesz kakao?
Przez chwilę zastanawiałem się, co to do cholery jest kakao, ale potem sobie przypomniałem i odparłem, że chętnie. Przed moim nosem pojawił się duży, kolorowy kubek wypełniony płynem czekoladowej barwy. Upiłem łyk.
-Dobre – oceniłem z powagą.
-Wiem – odrzekła skromnie. – A tak przy okazji, odpisałeś mu?
-O kurwa – zerwałem się na nogi i pobiegłem po telefon.
-W tym domu masz nie przeklinać! – zawołała za mną ciotka.
Nie zwróciłem na to uwagi, byłem zajęty odpowiedzią.
Hej.
Nooo i tu się zatrzymałem. Co ja mam do cholery teraz napisać?! O, mam pomysł.
Tobie też życzę fajnego dnia :3
Jestem geniuszem

Zayn
-Malik  co ty taki rozanielony? – Hazel spojrzała na mnie badawczo.
-Poznałem… kogoś – uśmiechnąłem się błogo, siadając obok niej przy stoliku. Jak zwykle jedliśmy razem lunch.
-A może więcej szczegółów?
-Nie ma mowy – pokręciłem głową. Wolałem na razie nikomu nie mówić, że ,,ktoś” jest facetem. Cholernie seksownym facetem, nawiasem mówiąc.
-Josh, powiedz mu coś! – Haze spojrzała na nadchodzącego chłopaka błagalnie.
-Coś, Zayn. A o co chodzi?
-Poznał kogoś i nie chce mi nic zdradzić!
-Straszne – Josh pokręcił głową z udawanym oburzeniem. – Jesteś okropny, Malik. Po prostu okropny. Przez ciebie Hazel nie będzie mogła się skupić na następnej lekcji. Jak możesz?
-Może włóż w to trochę więcej serca, co? – dziewczyna spojrzała na niego ze złością.
-Daj spokój, kobieto. Jak będzie chciał to się wyspowiada. Nie rób z tego tragedii.
-Louis na pewno stanąłby po mojej stronie.
-Tak słonko, ale Louis’ego tu nie ma. Więc pogódź się z faktem, że wszystkie pikantne szczegóły na razie cię ominą.
-Przestańcie się kłócić – poprosiłem. – Psujecie mi nastrój.
Od razu po szkole pobiegłem do sklepu, pracowałem dziś na popołudniową zmianę. Lubiłem te dni – wtorek, środę i piątek. Siedziałem sobie za ladą, odrabiając lekcje lub ucząc się. Często słuchałem też muzyki. Od czasu do czasu ktoś przychodził i pytał o model gitary czy o cenę najnowszego werbla. Uwielbiałem doradzać ludziom i słuchać ich opowieści. Z niektórymi stałymi klientami prawie się zaprzyjaźniłem. Ale nie wszyscy kupowali. Była matka, której syn grał w zespole, a ona chciała być na bieżąco. Był starszy pan, były muzyk, któremu kontuzja ręki nie pozwoliła zajmować się tym, co kochał, więc przychodził to żeby porozmawiać. Było kilkoro nastolatków, których nie było stać na instrumenty. I oprócz tego morze innych twarzy, a dla każdej muzyka stanowiła nieodłączną część życia. Ci ludzie potrafili zrobić z dźwiękami takie rzeczy, jakie trudno sobie samemu wyobrazić. Dlatego kochałem tę pracę i nie zamieniłbym jej na żadną inną, nawet dziesięć razy lepiej płatną. Obracanie się w tym przyjaznym, otwartym dla każdego półświatku było lepsze niż pieniądze. A kiedy nikt nie przychodził i sklep pustoszał, śpiewałem. Tak tylko, sam dla siebie. Mój głos był w porządku – na ile sam mogłem osądzić, bo nigdy nikomu nie pokazałem, co potrafię. Wystarczyły mi te minuty przy ladzie. Czułem, że gdy śpiewam, uzewnętrzniam swoją duszę – że jej maleńkie, kolorowe skrawki wydostają się na świat w postaci melodyjnych słów. Pomimo to nie czułem się, jakbym coś tracił… Raczej, jakbym coś dostawał. Jakby każda piosenka upiększała zbudowany we mnie dom, w którym mieszkała muzyka. Uwielbiałem mu się przyglądać oczami wyobraźni. Jego fundamenty sięgały aż do kołysanek, które śpiewała mi mama. Ściany odzwierciedlały moje poszukiwania, zmieniające się przez lata gusta. Byłem pewien, że budowa nigdy się nie skończy – zawsze będzie coś do zrobienia, nigdy nie będzie definitywnie gotowy. Jednak nie sprawiało mi to zawodu, lecz radość. Dom, gdzie nie da się nic już ulepszyć, byłby końcem mojej przygody. A ja nie chciałem opuszczać królestwa dźwięków, które splatały się ze sobą w niesamowicie skomplikowanej choreografii, tworząc najpiękniejszą rzecz, z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia. Nigdy.
Pewnie uznacie mnie za wariata. Za dziecko, które bawi się w swój magiczny świat i z pasją o nim opowiada. Ale ja tak to czułem. Tak czuję i tak czuć będę. Nic nie mogę na to poradzić, a przede wszystkim nie chcę.
Dzisiaj też nie było specjalnego ruchu. Za oknem widziałem ludzi, kulących się pod zimnym dotknięciem londyńskiej mżawki. Wydawali się trochę nieszczęśliwy. Specjalnie dla nich wybrałem piosenkę Ed’a Sheeran’a Give me love
Give a little time to me or burn this out
We’ll play hide and seek to turn this around
Drzwi do sklepu otworzyły się bezgłośnie, ale ja tego nie zauważyłem.
All I want is the taste that your lips allow
My my my my oh give me love…
Tknięty jakimś przeczuciem poderwałem głowę. Na progu pomieszczenia stał Harry i patrzył na mnie z czułością.
-Ładnie śpiewasz. Kontynuuj.
-Dzięki, ale nie ma mowy – pokręciłem głową. – Może innym razem. Jeszcze nigdy nie robiłem tego przy świadkach. Muszę się przygotować psychicznie.
-Rozumiem – uniósł do góry kącik ust. Wyglądał niesamowicie, z wilgotnymi lokami, zarumienionymi policzkami i błyszczącymi oczami. Nigdy jeszcze nie widziałem tak pięknej istoty. Ledwo mogłem uwierzyć, że mu się podobam. Do własnego wyglądu stosunek miałem raczej krytyczny.
-A ty? Śpiewasz czasami?
-Trochę – przyznał. – W domu, w Nowym Jorku. Tutaj jeszcze nie, miałem za dużo na głowie. Ale przyda się zbadać akustykę mojego pokoju. Rozumiem, że ty śpiewasz dużo.
-No, sporo. Ale tylko w sklepie. W domu zawsze ktoś jest, a tu czasem nie ma żywej duszy z wyjątkiem mnie.
-Boże, właśnie. Nie przeszkadzam ci przypadkiem?
-No co ty, jasne że nie. Widzisz, żebym miał coś do roboty? Czasami nie wiem, za co mi płacą.
-Prawdopodobnie za znoszenie tłumów rozentuzjazmowanych dziewczyn – powiedział, nawiązując do naszego drugiego spotkania, kiedy przyprowadziły go tu Muriel, Claire i Diana.
Przewróciłem oczami i skierowałem się w głąb sklepu, by wskoczyć na ladę. Wskazałem Harry’emu miejsce obok siebie.
-Czy to nie jest przypadkiem niszczenie wyposażenia? – przekrzywił głowę na bok.
-Nie przejmuj się. Tom, mój szef, mówi że pewien stopień wysłużenia pozwala stworzyć klimat.
-Fajnego masz szefa – usadowił się po mojej prawej stronie.
-Najlepszego.
Nagle objął mnie i przytulił. Mój podbródek znalazł się na jego obojczyku, wdychałem zapach Harry’ego i czułem się wspaniale. Lepiej niż kiedykolwiek i z kimkolwiek. Delikatnie przesunął dłońmi po moich plecach i westchnął głęboko, z radością.
Nie mam zielonego pojęcia, ile tak siedzieliśmy.



 Well, dziś notatka pod rozdziałem - tak dla odmiany. Przede wszystkim chciałabym przeprosić, jeżeli rozdział jest kiepski. Pisząc go byłam w specyficznym nastroju i pewnie za dużo miejsca poświęciłam na rozmyślania Zayn'a. Zdaję sobie sprawę, że mogą wydać się śmieszne i dziwaczne - niemniej są to moje własne poglądy na muzykę. Możecie się śmiać, macie do tego prawo. 
Po drugie, pocisnęłam że Zayn jest krytyczny wobec swojego wyglądu. Jak Lulo wróci, chyba mnie za to zabije. Ale taka jest moja koncepcja literacka tej postaci. Hm, zaczynam wyrażać się kwadratowo, to zły znak. Lepiej skończę na dzisiaj, zanim napiszę więcej idiotyzmów.
Cóż, w każdym razie komentujcie. Naprawdę chciałabym poznać waszą opinię

12 listopada 2012

Info

Drodzy moi!
Z przykrością informuję Was, że Lulo ponownie nie daje znaku życia. nie mogę się z nią skontaktować, trwa to mniej więcej dwa tygodnie. Zatem nie mogę opublikować kolejnego rozdziału. Jeżeli Julka wciąż nie będzie się odzywać, napisze Zarry'ego sama, ale wolałabym nie. Kompletnie nie mam pomysłu co robić dalej. Tak więc czekajcie cierpliwie na dalszy rozwój sytuacji. Lots of love.
Paula

2 listopada 2012

Rozdział szósty. Nouis.

Drodzy parafianie! (uwielbiam tak się do was zwracać)
Gdyż, ponieważ, Lulo nie ma na gadu, to wstawię tylko Nouis'ego. Nie lubię, jak na blogu nie ma nic nowego przez dłużej, niż tydzień. Taka tam paranoja.



Dwa tygodnie później
Louis
Czy można zakochać się w kimś, u kogo nie ma się żadnych szans? Czy można czuć szybsze bicie serca przy kimś, dla kogo jesteśmy tylko kumplem? Można. Ale co robić dalej? Jak wyplątać się z tej dziwnej, bezsensownej miłości? Hazel mówi, że żadna miłość nie jest bezsensowna. Nieprawda, moja jest. Był sobie gej, który zakochał się w heteroseksualnym chłopaku. Był sobie gej, który jara się każdym przyjacielskim uściskiem. Był sobie gej, który chodzi coraz bardziej smutny. Był sobie gej, kompletny kretyn.
-Jasna cholera!
Czy naprawdę życie nie może dać mi świętego spokoju? Czy musi męczyć mnie jedną przeszkodą za drugą? Jak nie wyrzucają mnie ze szkoły, to ktoś dokucza mojej przyjaciółce. Jak nie kłócę się z mamą, to się zakochuję. Wesoło, co? Po prostu pięknie. Jestem idiotą. Znalazłem sobie w tej szkole jednego przyjaciela, ale nie! Trzeba się było w nim zakochać, żeby było śmieszniej.
Rozległo się pukanie do drzwi. Weszła moja siostra, Lottie.
-Wszystko w porządku, Louis? – zapytała, siadając na brzegu łóżka. – Słyszałam, jak kląłeś.
-Mam problem.
-Jaki? – spojrzała na mnie z troską.
-Włosy blond, farbowane, oczy niebieskie. Nie pamiętam, ile ma wzrostu.
-Zakochałeś się? – tak się kończy powiedzenie Fizzy, że jestem gejem. Wiedziałem, że jest jeszcze za młoda i wygada, no wiedziałem. W ogóle nie powinienem mówić takich rzeczy dziecku i tyle.
-Nie chcę o tym rozmawiać, okej?
-Człowieku, nie warcz na mnie. Chcę ci pomóc – Lottie ma zabawny styl mówienia, jakby była trochę starsza niż jest.
-Nie możesz mi pomóc – westchnąłem.
-Jak ma na imię?
-Niall. Mówię na niego Nialler.
-I chodzicie razem do szkoły?
-Nawet do klasy.
-Znacie się dwa tygodnie, tak?
-Piętnaście dni.
-Trochę szybko.
-To nie zależy ode mnie. Już pierwszego dnia miałem te, jak im tam. Motylki.
-W brzuchu?
Na potrzeby wersji roboczej możemy uznać, że w brzuchu. – pomyślałem.
-Uśmiechasz się – zauważyła.
-Pomyślałem o czymś zabawnym.
-O czym?
-Powiem ci, jak skończysz 16 lat, kochana.
Spojrzała na mnie z oburzeniem. Nienawidziła, kiedy wypominałem jej wiek.

Niall
Szczerze mówiąc, to idiotyczny pomysł, żeby 17-letni chłopak pisał pamiętnik. W żadnym razie nie zamierzam tego kontynuować, o nie. Po prostu mam dziś okropną chandrę i muszę to z siebie wyrzucić. Skoro w ten sposób radziłem sobie w podstawówce, to mogę spróbować teraz. Wiem, pomysł godny geja. Nic dziwnego, w końcu jestem gejem. I właśnie z tym wiąże się mój problem.
Cóż, chyba zakochałem. Się w Louis’m. Kim jest Louis? Och, to tylko kolega. Mój kumpel, chodzimy do jednej klasy. W każdym razie on by tak odpowiedział, gdyby ktoś zapytał go o mnie. Ja… cóż, ja zrobiłbym się czerwony jak burak i coś wyjąkał. Aż sam się sobie dziwię, że w jego obecności jestem tak wyluzowany. No, ale przy nim nie da się być spiętym. Ma cudowny, niesamowity dar rozluźniania ludzi. Zawsze potrafi poprawić mi humor. Wystarczy mi kilka minut przy nim i już uśmiecham się jak wariat. Był u mnie raz, rozmawialiśmy w kuchni. Moja mama twierdzi, że w jego towarzystwie zachowuję się zupełnie inaczej niż przy kimkolwiek innym. Podobno wydaję się szczęśliwszy. W sumie, tak właśnie jest. Ostatnio słyszałem w radiu starą już piosenkę You are my sunshine. Dokładnie tak. Kiedy on wchodzi do pokoju, robi mi się cieplej. Hm, kiedy podchodzi bliżej robi mi się gorąco, ale to już całkiem inna historia. O moich reakcjach na niego nie będę tu pisał, bo musiałbym zużyć coś około sześciu wkładów do długopisu. W podsumowaniu – pobiłem swój rekord i zakochałem się w dwa tygodnie.
Wszystko to bardzo pięknie, ale co ja powinienem teraz zrobić? Jeśli mu powiem, że go kocham, przestraszy się i zerwie znajomość. Poza tym, Louis wciąż nie wie, że jestem gejem. W swojej niewysłowionej mądrości ,,zapomniałem” go powiadomić o tym fakcie.
Jeśli mu nie powiem, to przez kolejne dwa lata (o ile się nie pokłócimy) będę spędzał kilka godzin dziennie z kolesiem, którego kocham i którego nie mogę nawet pocałować w policzek. A jeśli przestanę się z nim zadawać, to chyba nie wytrzymam. Jestem od niego totalnie, totalnie uzależniony. Tak na max’a. Nie to już lepsza jest poprzednia opcja. Przecież nie będzie tak źle. Może nawet znajdę mu dziewczynę, taką fajną i miłą. Nie, w sumie nie znajdę. Aż tak anielsko dobry i pozbawiony egoizmu nie jestem. Niech sobie sam znajdzie, jak chce. A jak nie chce, to tym lepiej. Boże, o czym ja piszę. Przecież każdy chłopak w tym wieku chce z kimś być. Oczywiście słowo ktoś nie obejmuje osoby płci tej samej. Ja jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Boże, zaczynam pisać coraz bardziej niedorzecznie. I wcale nie jest mi lepiej. Gdy widzę całą tę sytuację opisaną na papierze, robi mi się jeszcze bardziej smutno. Gdyby to była książka, pożałowałbym bohatera. W sumie, współczuję samemu sobie.
Mama mnie woła. Przypomina, że nie odrobiłem jeszcze lekcji. Fakt, nie odrobiłem. Ale co z tego, właściwie? Nawet, jeżeli odrobię wszystkie 10 ćwiczeń z geografii, wciąż będę miał problem.